Powracam. Po długiej nieobecności związanej z totalnym życiowym poturbowaniem, zabrałam się w końcu za siebie i zrobiłam parę zdjęć podczas niedzielnego gotowania. Jako że moja firma uznała, że jestem wspaniała ;), zostałam wysłana na emigracje stałą do Londynu i właśnie stąd będę teraz zdawać kulinarne relacje. Fajnie dla mnie, dla was gorzej. Sklepy są tutaj pełne wszystkiego, więc pierdolnięcie na obiad combru (combra?), nie jest wyzwaniem i nie powoduje natychmiastowego bankructwa. Postaram się dostosowywać swoje kulinarne szaleństwa do warunków polskich, co byśmy wszyscy byli zadowoleni :) Ale dzisiaj comber.
1 comber lub kto ile chce
musztarda dijońska
szczypior
pietruszka
pieprz
gałązka rozmarynu
ząbek czosnku
sól
DOBRE masło (u mnie już tradycyjnie Lurpak)
i dodatki, czyli kto co lubi, u mnie była grzanka i szparagi
Bierzemy mięsko, solimy i pieprzymy z obydwu stron. Rozgrzewamy w między czasie patelnię i wrzucamy masło, ząbek czosnku i gałązkę rozmarynu. Kiedy będzie już dobrze rozgrzana, wrzucamy mięso i smażymy z obydwu stron około 3 minut. Na pełnym gazie. Musi się nam ładnie ściąć i zarumienić.
Przekładamy mięso do jakiegoś naczynia, które można wstawić do piekarnika (mięsem do góry) i pieczemy przez około 20 min. Wszystko zależy od piekarnika. Mój jest słaby, więc po 20min mięso w środku nadal było zbyt krwiste. Przekroiłam i rozlała się krew, więc wrzuciłam je jeszcze na 10min. Wyszło idealnie. Ciekawym pomysłem jest zawinięcie żeberek w folię aluminiową. Dzięki temu się nie spalą. Następny krok to poszatkowanie szczypioru i pietruszki. Jak najdrobniej. Mięso smarujemy z każdej strony musztardą.
Następnie obtaczamy mięso w poszatkowanej zieleninie. Kroimy mięso w plastry, układamy pięknie na talerzu, dodajemy warzywo i bułkę lub ziemniaki i zabieramy się za szamanie :)
Na dzisiaj tyle, ale będę się regularnie produkować :)