piątek, 4 lutego 2011

Espana na wikend


Witam was serdecznie po przerwie. Jak już pisałam na fejsbuku, miałam przyjemność pojechać do Hiszpanii na przedłużony wikend. Oczywiście nie mogłam przepuścić takiej kulinarnej okazji i zrobiłam terenowy wywiad na temat hiszpańskiej kuchni. Niestety nie miałam czasu na ogarnięcie wszystkiego - uwierzcie mi, potrzeba miesięcy, a może lat by to wszystko zobaczyć i poznać. Postanowiłam skupić się na tym co najbliższe i najłatwiejsze, czyli na kuchni, którą nazywam "uliczną'. Chodzi mi o to, w jaki sposób odżywiają się ludzie na co dzień - w trakcie lunchu, w drodze z pracy do domu, na browarku z przyjaciółmi itp. Trzeba od razu zaakcentować fakt niezaprzeczalny - Hiszpanie jedzą lepiej, mądrzej i przykładają do tego więcej wagi niż przeciętni Europejczycy (a zwłaszcza ci wschodni).

Jedzenie w Hiszpanii "leży na ulicy". Prawie, hahaha. Tak jak u nas panoszą się kebaby i śmierdzące zapiekanki, taki u nich wszędzie jest tapas. Za tym hasłem kryje się o wiele więcej niż wam się wydaje. Niezliczone rodzaje sałatek (królują te z owocami morza, ziemniakami (sic!) i świeżymi warzywami strączkowymi), ziemniaczanych omletów (to się nazywa TORTILLA w Hiszpani, sic!), kalmarów, egzotycznych warzyw no i oczywiście wędlin! Królewski Jamon [hamon]! Czyli szynka - włoskie prosciutto lub serbska pršuta. Poza tym jeśli u nas jest kebab na każdym kroku, to wyobraźcie sobie, że miejsc z tapasem jest w Hiszpanii 30 razy tyle. Nawet sklepy z wędlinami oferują swoje wyroby na zasadzie tapas baru. No i już nie wspomnę o wspaniałych bocadillos, czyli kanapkach z różnymi smakołykami oblewanymi przepyszną oliwą z oliwek.


Ale przejdźmy do zdjęć. Najpierw coś podstawowego, czyli TORTILLA, ziemniaczany omlet (tutaj z kiełbasą). Do kupienia w każdym barze, doskonała zwłaszcza koło 3 nad ranem, kiedy łapie cie głód poimprezowy:




Rano można skoczyć do lokalnego baru i zjeść konkretne śniadanko (international). W każdej knajpie jest chociaż jedna nóżeczka jamonu:



Jeśli jesteś w Madrycie drogi czytelniku, to gdzieś w okolicach lunchu najlepiej jest skoczyć na Mercado de San Miguel, a tam czekają cię już straszliwe przyjemności - ostrygi, kanapeczki, jamon, owoce morza, wędzone tuńczyki, anchois, warzywa, owoce, bataty, kiełbaski no i oczywiście wino, sangria i piwo. Nie zważaj czytelniku na wczesną porę - nikt się tu nie obraża za szklaneczkę winka do obiadku (no dobra, ze dwie, trzy). A potem znowu do pracy :)












Po pracy lecimy szybko do naszego ulubionego sklepu z wędlinami i serami. No ale jak już tu jesteśmy, to jak nie stanąć przy barze (sic!) na jedną szklankę winka i jakąś fajną kanapeczkę z szynką? Zwłaszcza, że wszystko jest po jeden euro??!








To tyle na dzisiaj. Pozostawiam was z ślinką cieknącą na myśl o jamonie i winie. Po wikendzie wrzucę jeszcze parę zdjęć z wyjazdu m.in. interesującą wersję naszej kaszanki. Viva Espana! Prijatno!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz