czwartek, 21 października 2010

Etno selo - coś trochę z innej beczki

Mówiłam, że oprócz przepisów będą również przygody. Korzystając z okazji, że nadal jestem chora i leżę w łóżku, wykorzystam ten czas na wspomnienia :) Kulinarne oczywiście. Przy okazji wyjaśnimy zdjęcie z tapety mojego bloga.

Pozwólcie, że wam przedstawię. Oto moje ziomki, nad ziomki - Boban, Pedja (dj= dzi, zdrobnienie od Predrag, bez skojarzeń) i Bojan:


Chłopaki mieszkają w malowniczej wiosce, która zwie się Putinci i znajduje się w Wojwodinie, o której już pisałam. Razem z towarzyszką moich przygód Anką i "bobanami" wybraliśmy się za granicę, a mianowicie do Bośni. Celem naszej wyprawy była oczywiście wyżerka. Tuż za granicą bośniacką, w Republice Serbskiej (taki region administracyjny Bośni i Hercegowiny), znajduje się wieś Staniszici i ten oto bajeczny.. bajecznie kiczowaty cud na środku pola:



Oto ETNO SELO :) http://www.etno-selo.com/

Etno selo, to po naszemu skansen. Mam dziwne wrażenie, że średniowieczni Bośniacy nie budowali takich zamków Drakuli, ale liczy się bajer. Legendy o tym miejscu krążą nawet po Warszawie, tyle że raczej w środowiskach byłych najemników. Mój stary drug Boska Renia wyjawił mi skąd bierze się pieniądze na budowę takich ośrodków. W trakcie mówienia puszczał do mnie oczka i mówił coś o sankcjach.

Ja w każdym razie byłam bardziej zainteresowana jedzeniem. Zwłaszcza, że w drodze do, zdążyliśmy opróżnić niezłych gabarytów piersiówkę, wypełnioną rakiją made by Bojan. A w ogóle to miał być kulinarny wyjazd roku, a przez prawie cały tydzień ktoś nas głodził. Byłam ciągle tak głodna, że nie omieszkałam zapakować tego czego nie zjadłam w doggy bag, myśląc o mojej i Anki przyszłości.

A jedzenie prezentowało się tak:




Po kolei. Pierwsze zdjęcie (od lewej) to ajvar, czyli pasta z papryki i bakłażanów. Następnie kotlet Karadjordje (Karađorđeva šnicla).. mój  faworyt. Karadjordje był serbskim księciem, a ten kawałek mięsa jest księciem wśród kotletów. W środku wypełniony kajmakiem (nie mylić z naszym rozumieniem tego słowa), czyli taki produktem seropodobnym, który robi się poprzez gotowanie mleka, a następnie fermentowanie. Ma kremową konsystencję i jest słonawo-kwaśny, może nawet lekko słodkawy. Pychota. Ten karadjordje ulepszony był jeszcze szynką w środku.

Następna na obrazku to proja, czyli taka bułeczka z mąki kukurydzianej. Zabijcie mnie, mąkę kukurydzianą w Serbii sprzedaje się jak u nas pszenną..

Potem ten kiełbason, to znowu kotlet karadjordje (haha, ciągle mam przed oczami koleżankę Patrycję, która dostała kiedyś od nas taką ksywę), a na grande finale - wspaniała punjena vešalica, czyli faszerowana polędwica, do tego zawinięta z kajmakiem i szynką oraz opatulona pięknymi kawałkami chrupiącego boczku.

Tak się je proszę państwa.

Co najważniejsze, obiad i alkohole dla 5 osób to był koszt około funfciś ojro, czyli jakieś 2 stówy w PLNach.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz