niedziela, 31 października 2010

Pstrąg po Ohrydzku



Zacznę od tego, że wyszło tak smacznie, że sama się zdziwiłam :) Coś niesamowitego. Oczywiście wymagało to małej reorganizacji przepisu, ale od początku.

Ohryd, a właściwie Ochryda, to wspaniałe miejsce. Znajduje się w Macedonii, nad jeziorem Ochrydzkim, w związku z tym mieszkańcy głównie trudnią się turystyką. Okolica ta jest znana również z wielu pięknych, starych cerkwi i z niejakiego Klemensa (Klimenta) Ochrydzkiego - jednego z uczniów Cyryla i Metodego. Z jego imieniem wiązane jest powstanie cyrylicy, ale to raczej Konstanty Presławski był jej twórcą (również uczeń apostołów słowiańszczyzny). Prawdopodobnie Klemens pisał wyłącznie głagolicą (wymyśloną przez Metodego) i dlatego opuścił Presław i udał się do Ochrydy. Został biskupem Drewnicy położonej na północ od Ochrydy i rozwijał działalność apostolską. To bardzo ważna postać na Bałkanach, jeden z najważniejszych świętych. Bułgarski Kościół Prawosławny nadał mu tytuł apostoła. Z działalnością kościelną wiążą się również wspaniałe cerkwie, klasztory i najważniejsze, klasztorne kuchnie, dlatego będziemy jeszcze wracać do lokalnych przepisów.



Składniki:
* ogromny pstrąg, albo dwa mniejsze (ale też duże) dla dwóch osób (kupiłam w Tesco, za śmieszne pieniądze)
* duża cebula
* 2 czerwone papryki
* duża garść ryżu
* dwie cytryny
* masło (dobrej jakości, ja kupuję Lurpak)
* igła i nitka (sic!)

Zaczynamy od przygotowań, które trzeba zacząć już rano, bo pstrąg pewnie będzie hodowlany, a taki ma tendencję do walenia mułem. Oczyszczonego pstrąga solimy, dokładnie spryskujemy cytryną i najlepiej okładamy go plasterkami cytryn.


Taki pstrąg leży sobie, aż do pory obiadowej. W między czasie, jeśli się ma chorych na głowę współlokatorów, mogą się z nim dziać cuda... u mnie właśnie tak było:


Chłopcy nazwali to "pstrąg na słodko" i "opalany pstrąg"...

No ale przyszła pora obiadowa i trzeba było kontynuować pracę. Drobno kroimy cebulę i wrzucamy na dobrze rozgrzaną patelnię. Kolejny sekret cebuli to sposób jej smażenia - długo i na małym ogniu, aż się zazłoci... zezłoci? :) Dorzucamy drobno pokrojoną paprykę i ugotowany ryż. Solimy, pieprzymy i wyciskamy połówkę cytryny. Rada numer dwa: jeśli nie mamy wyciskarki, należy cytrynę wymasować - łatwiej się będzie wyciskało.


Gdzieś w tym momencie trzeba włączyć piekarnik na ok. 175-185 stopni. Teraz przychodzi część najtrudniejsza... będziemy faszerować, a potem przeprowadzimy operację na naszym pstrągu - tu właśnie przyda się nam igła i nitka. Prawie jak operacja na otwartym sercu. Nawlekamy nitkę na igłę i wiążemy na końcu jakiś konkretny supełek. Do środka ryby upychamy nasz farsz paprykowy i zaczynamy zaszywać rybie brzuch począwszy od głowy. Ważne, żeby wbijać igłę około centymetra od brzegu, bo ryba to delikatne mięso i nie chcemy, żeby nam się rwało. Pamiętajcie, odwagi!!! O odwadze w gotowaniu i pewności siebie, przeczytacie we wcześniejszym poście (Ustipci).



 Ponieważ jestem pewna, że się wam udało, to przechodzimy do następnego kroku. Bierzemy brytfankę, albo naczynie żaroodporne, które dokładnie smarujemy oliwą. Jeśli nie macie takiego naczynia, to ostatecznie można zrobić to na folii aluminiowej, ale ciężko będzie opanować sos. Wrzucamy naszego pstrąga do naczynia, dorzucamy pozostały farsz i wkładamy do piekarnika. Gdzieś tak po 15min smarujemy pstrąga masłem (2-3 plasterki). Pieczemy jeszcze 15-20 min (wszystko zależy od wielkości). A potem pozostaje już tylko jeść. Jak ktoś lubi wino, to na pewno teraz powinien je wyciągnąć. Ja niestety wina pić nie mogę, ale rakija też z rybą dobrze wchodzi.

Prijatno!!!







sobota, 30 października 2010

Ribena salata s kartofi - prosto z Morza Czarnego


Wczoraj był piątek, więc wrzucam sałatkę idealną do wódki (jak widać na załączonym obrazku). Po ciężkim tygodniu pracy wróciłam do domu i zabrałam się za przygotowania do wieczoru. Po pierwsze wódka w zamrażarce. Po drugie najlepiej jeśli to będzie rakija (doskonale pasuje do sałatek). Po trzecie składniki:

* 500g świeżej morskiej ryby (ja kupiłam dorsza i nie żałuję)
* 3 ziemniaki
* oliwki (najlepiej czarne)
* jajko
* sałata
* ocet jabłkowy (koniecznie, ma niesamowity smak, świetnie pasuje do sałat - absolutnie warto mieć go w kuchni, więc nie żałujcie kasy - kosztuje około 6zł)
* oliwa

Rybę kupiłam w Tesco. Pamiętajcie, żeby to nie była ryba mrożona, a zwłaszcza pakowana, bo są po pierwsze nieświeże, a po drugie oszukane - po rozmrożeniu z kilograma, zostaje pół, więc się nie opłaca. Warto się wybrać do jakiegoś dużego hipermarketu (albo dobrego sklepu rybnego, ale to rzadkość w Polsce). W sprawie ryb polecam Auchana, Tesco i podobno Makro. Ryba powinna być w całości, ale jeśli chcecie mieć szybkie danie, to lepiej kupić filet. Ja właśnie tak zrobiłam. Wrzucamy go do wody i gotujemy na jakiejś kostce - może być warzywna albo drobiowa. W między czasie musimy ugotować ziemniaki i jajko.

Żeby ziemniaki się ugotowały szybciej, można je od razu pokroić w kostkę. Jajko gotujemy na twardo. Oczywiście jak chce ugotować na miękko, to mi nie wychodzi, tym razem wyszło idealnie, więc miałam trochę trudności z krojeniem;)


Teraz po kolei, sałata i oliwki:





Rybę wyjmujemy z rosołu i rozdrabniamy na odpowiednie kawałki.Wrzucamy ziemniaki i jajko.



No i prawie gotowe. Pozostaje jeszcze przygotować sos. Do szklanki wlewamy ocet (około dwóch łyżek). Wsypujemy sól i pieprz - dobrze mieszamy, żeby sól się rozpuściła. Pamiętajcie, żeby zrobić to przed wlaniem oliwy, bo sól w oliwie się nie rozpuści. Dolewamy na oko oliwy. Tyle ile lubicie w sałatce. Znowu mieszamy i zalewamy naszą sałatkę.


Następny krok to zaprosić znajomych, wyciągnąć flaszkę i w tany :) Nam wyszło to całkiem nieźle, bo wróciłyśmy o 5 rano :)

Ps. Nie wylewajcie rosołu, w którym gotowaliście rybę! Ja sobie dorzuciłam ryżu i mam fajną zupkę na kaca:)

środa, 27 października 2010

Banjalučki ćevap we własnej osobie


"Nadejszła wiekopomna chwila..." - robimy banjalučkog ćevapa. Słowo ćevap pochodzi od tureckiego kebap i nie bądźcie zdziwieni. 500 lat tureckich rządów na Bałkanach zrobiło swoje.. musaka, tzatziki, ćevapy, kebapczeta i inne potrawy greckie, serbskie, bośniackie, bułgarskie, albańskie mają różne nazwy, ale wspólny mianownik - tureckie pochodzenie. Dlatego właśnie jedząc tzatziki w Grecji, możecie być pewni, że w Bułgarii też je znajdziecie, tylko jako sałatkę o nazwie sneżanka. Tak samo jest z naszym ćevapem. Chcę was jednak poznać z jego odmianą pochodzącą prosto z serbskiej części Bośni, z miasta Banja Luka (tak, jak nasze słynne bania luki). 

Różnice między ćevapami z różnych regionów to przede wszystkim rodzaj mięsa, wielkość i sposób podania. Prawdziwy ćevap powinien być zrobiony na grillu, najlepiej na bukowym, albo dębowym drewnie. Do XX w. mięso było siekane, a nie mielone w maszynce. W ten sposób zachowuje się soczystość i trudniej jest przypalić mięso. Banjalučki ćevap powinien mieć około 4cm i 1cm grubości.

Miałam przyjemność jeść prawdziwego b. ćevapa w Belgradzie, w jednym świetnym lokalu w samym centrum. Na zdjęciu poniżej. Również to zdjęcie na górze, to ćevap z tej knajpy. Różni się od tego, którego zaraz wam zaprezentuję, tym, że został zrobiony przez specjalistów, na specjalnym grillu. Ja niestety miałam tylko patelnię.


 
 No ale do pracy. Składniki:

* lepinje
* 0,3kg cielęciny (mielonej) - nie jest łatwo ją dostać i jest droga
* 0,7 kg wołowiny (mielonej)
* ząbek czosnku
* sól
* pieprz
* 4 cebule
* ser typu kajmak (może być bryndza lub np. mascarpone, ale nie próbowałam)

Generalnie powinno być tak: ok. 700g wołowiny z jałówicy (czyli dorosłej krowy, która się jeszcze nie cieliła) i 300g cielęciny. Jeśli nie macie akurat babci z krową, albo ojca masarza, to nie dostaniecie w żadnym sklepie takiego mięsa. Także najlepiej będzie znaleźć dobrą wołowinę i jakiś kawałek cielęciny. Mięso musi być świeże. Nie chce robić kryptoreklamy, ale polecam osiedlowe sklepy mięsne i jeden taki drogi sklep na A, co to się teraz ostro reklamuje. Fajnie mieć też maszynkę do mięsa, bo mielona cielęcina to taki mięsny biały kruk. Maszynka kosztuje ok. 25zł i jest świetną inwestycją - można w niej mielić nie tylko mięso :)

Ja akurat zapomniałam, że nie mam takiej maszynki, więc wzorem bośniackich hajduków, czy też tatarskiej konnicy, musiałam mięso posiekać... zajęło mi to jakieś półtorej godziny, dwa razy zdrętwiała mi ręka i parę razy moje nerwy dały mi jakiś niejasny sygnał strzelając prądem po palcach, ale dałam radę :)


Cielęcinkę z wołowiną wrzucamy do miski, solimy i mieszamy rączką parę minut (taki ruch mieszania połączonego z ugniataniem). Potem wstawiamy mięso do lodówki na jakąś godzinę. Prawdziwy ćevap powinien stać dzień-dwa, więc jeśli macie taką możliwość - zróbcie to. Kolejny krok to czoch - wciskamy, dodajemy pieprz i znowu mieszam rączką. Teraz najtrudniejsze - formujemy nasze kotleciki. Prawdziwi Bośniacy mają do tego takie jakby lejki - ponieważ my nie jesteśmy Bośniakami, bierzemy butelkę po jakimś dwulitrowym napoju, obcinamy koniec, gdzieś tak 3-4 cm od "ustnika" i mamy już nasz super specjalny ekstra mega zajebisty lejek :) Robimy teraz coś takiego:



 Pamiętajcie, że mają być trochę dłuższe (ok. 4cm). U mnie wyszło jakoś tak:



Ważne jest też, żeby je łączyć w takie czwórki (taka specyfika Banja Luki). Żeby wam się nie rozpadły na patelni, dobrze jest je trochę pościskać i poprzyklejać do siebie. Na patelnie nakładamy jakąś płaską szpatułką na rozgrzany olej



Jak na zdjęciu, przygotujcie sobie jakiś garnek gdzie wrzucicie posiekaną cebulę i do niego będziecie odkładać gotowe kawałki mięsa (oczywiście pod przykrywkę!!). To jest ważne, żeby utrzymać temperaturę mięsa, póki będziecie smażyć, no i cebula będzie miała odpowiedni smak. Po usmażeniu wszystkich ćevapów, potrząśnijcie lekko garnkiem, żeby cebula się ładnie wymieszała z mięsem. W wersji NIE LIGHT zlewamy tłuszcz z patelni do garnka :)

Dwie uwagi. Cebulę siekacie, zasypujecie solą i znowu rączką ugniatacie-mieszacie (tak, jakbyście chcieli ją wycisnąć w pięści). Potem do sitka i zlać zimną wodą. Cebula będzie przezajebista. Po drugie - jak smażycie mięso, to starajcie się tylko po jednym razie na każdej stronie. Nie przewracajcie go bez sensu. 

Ostatni punkt programu - lepinje nacinacie, wrzucacie blok ćevapów, cebulę i serek.

Prijatno!!!



wtorek, 26 października 2010

Lepinje - czyli bułki - przygotowania do banjalučkiego ćevapa


W niedzielę wybrałam się do mojej szanownej towarzyszki mych podróży Anki, w celu stowarzyszenia kilku dzieł kulinarnych (dlatego na zdjęciach będą dwie kuchnie;) - raz bułki robiłam u siebie, raz u Anki). Zaczęłyśmy od lepinji, które stanowić będą najważniejszą część dania głównego, czyli banjalučkich ćevapów – bez buły ani rusz. Więc dzisiaj uczymy się robić lepinje. Sprawa jest prosta jeśli chodzi o wyrobienie ciasta, gorzej potem :) Potrzebne będą:

* 850 g mąki
* 1 łyżeczka cukru
* 2 łyżeczka soli
* drożdże (najłatwiej w proszku – 14g)
* ok. pół litra wody

Przystępujemy do pracy. Wrzucamy do miski prawie całą mąkę, cukier, sól, drożdże i powoli wlewamy wodę, jednocześnie gniotąc ciasto.
 


Na początku wszystko będzie wkur** irytujące, bo ciasto będzie się lepić do wszystkiego. Ugniatać trzeba długo i cierpliwie. Dziewczęta, mała uwaga do was, są pewne dni, o których mówiły wam babcie i Tora, podczas których nie wolno wam tego robić, bo i tak nie wyjdzie, haha. W każdym razie im dłużej będziecie ugniatać tym lepiej dla buły - ciasto się napowietrza podczas tej czynności i potem przy pieczeniu powstanie więcej takich charakterystycznych bąbli. Ciasto jest wtedy lżejsze i przyjemniej się to je. A więc ugniatamy ok. 20 min np. podczas oglądania TV.

Kiedy ciasto będzie już dobre, czyli nie będzie się lepić, będzie gładkie i generalnie fajne, robimy kulę, posypujemy mąką, przykrywamy szmatką i odstawiamy na godzinkę, żeby urosło.




Następnie dzielimy ciasto na kawałki, które nam odpowiadają. Lepinja powinna być raczej spłaszczona i wielkości średniego talerza.


Oczywiście mi nie wyszło:



 Ale na szczęście Ance wyszło już całkiem zajebiście:



Tym się nie należy martwić. To nie fabryka, tylko nasza kuchnia. Poza tym i tak jeszcze urośnie i kształt się poprawi. Acha, ciasto układamy na czymś, co potem można wstawić do piekarnika. To coś smarujemy olejem lub oliwą. W przepisie jest pędzelek do smarowania, ale ja nie mam, więc smaruje paluchem :)


Układamy, wrzucamy i pieczemy najpierw 10 min na 200 stopni, a potem 15-20 min na 180 stopni. Voila!


Ta cebula po lewej, to temat na jutro :) 


niedziela, 24 października 2010

Trochę rozrywki na niedzielny wieczór

Nie można tylko jeść, trzeba też dbać o duszę. A więc niech stanie się  tradycją, że raz na tydzień wrzucę tu jakiś bałkański hit. Ostrzegam osoby nie oswojone jeszcze z tym rodzajem muzyki, że to na początku może doprowadzić do niestrawności :) Dla nie których może się to skończyć, jak jedzenie grzybów przez mojego współlokatora (a zaznaczam, że chłopaczyna buduje masę i je tylko kaszę oraz mięso). No ale bez takich, jedziemy z tym koksem:

Rooooyalll… :)

Tylko proszę mi tu bez jęczenia… lubię dobrze zjeść. Oczywiście. Zdrowo, naturalnie, smacznie, domowo. Ale proszę państwa, nie oszukujmy się, większość z nas lubi również śmieciowe żarcie –hot dogi, chrupki (to moje drugie imię), hamburgery, kebaby, frytki… Ja mam jedną zasadę – jeśli „maczek” (lubię tak mówić o moim ukochanym McDonaldzie), to tylko w piątek (bluźnierstwo, wiem)! No i najlepiej o poranku… smak jajka z proszku – bezcenny ;) hahaha. Ja, moje biurko w pracy, komputer, dookoła biurowy błękit, boksy, wielka światowa korporacja i moja korporacyjna kanapka Jajko De Lux zapijana fantą. Do zestawu biorę sałatkę z cesarskim light zamiast frytek ;) hahaha.

Ale miało być o Bałkanach :) O to proszę państwa ROYAL DOMAĆINSKI (czyli Royal domowy/narodowy):



Parę słów o składnikach – po pierwsze wołowina. Po drugie pindjur, czyli taki ajvar, ale z przeważającym bakłażanem. Przygotowanie takiego pindjura rozpoczynamy od zgrilowania papryki i obrania jej ze skórki. Bakłażany dusimy razem z papryką, czosnkiem, pomidorkiem i cebulą. Sól, pieprz do smaku. Bakłażanów powinno być jakieś 80-90%. Dusić należy długo, aż powstanie pasta, którą podajemy na zimno do mięs, kanapek i innych dań. Najlepiej zawekować sobie w jakimś słoiczku.

Oprócz pindjura, ta wspaniała kanapka ma w sobie również słynną i omawianą już tu wielokrotnie fetę. Aż mi ślinka pociekła.

A tak na serio – trochę jak nasz wieśmak. Tyle, że wieśmak był jakiś bez polotu. Pindjur brzmi dumnie:). Ja do polskiej kanapki dałabym kiszonej kapusty i odsmażaną kiszkę ziemniaczaną… to by dopiero byłaby kanapka…

sobota, 23 października 2010

Uvijače, czyli śniadaniowy orgazm



 Wracamy do tematyki śniadaniowej. Mojej ulubionej. Dzisiaj zrobię coś zupełnie prostego, a przede wszystkim na pewno znanego przez część z was. Potrzebne będą:

* 3-4 kromki starego chleba (tylko błagam was, takiego, który jeszcze nie spleśniał :))
* jajko
* mąka (na oko ze 3 łyżki)
* niecała filiżanka wody

Poza tym potrzebne nam będzie coś do tego. Ja wyciągnęłam resztkę fety z Šabca (Serbia) i ajvar. Serbską fetę może ostatecznie zastąpić polska feta, albo najlepiej poszukajcie w swoich sklepach białych serów greckich. Ajwar jest już w każdym większym sklepie (w słoiku, najczęściej stoi z majonezami i musztardami). Jeśli macie marynowaną paprykę (w każdym sklepie, lub u mamy w spiżarce), to też fajnie.  No i najważniejsze, czyli kefir/zsiadłe mleko/maślanka do popicia. 

Tak naprawdę do tego pasuje wszystko, ale jeśli chcecie mieć bałkański smak to najlepiej jeśli się ograniczycie do wyżej wymienionych.  




Jak to zrobić? Jajko rozbijamy do jakiegoś naczynia (ja sobie ułatwiam życie i biorę takie plastikowe opakowanie spożywcze lekko większe od kromki chleba), wlewamy wodę, solimy i mieszając wsypujemy mąkę. No i prawie gotowe. Na patelni rozgrzewamy olej (olej nie rozgrzany bardziej wsiąka w to, co wrzucimy na patelnie), a kromki chleba dokładnie maczamy w jajku i bach na patelnie. Zarumienić, położyć na talerz i zjeść ze smakiem. Zajęło mi to 10min.